Facebook
Aktualny numer

Najlepszy tygodnik i portal społeczno-kulturalny
w Rudzie Śląskiej

Rudzka lekarka ratowała ludzi w Afryce

23-08-2017, 00:00 Agnieszka Lewko

- Blok operacyjny, na którym operowaliśmy całkowicie odbiegał od znanych nam standardów i na przykład pod umywalką, z której nie leciała woda, siedział i karaluch wielkości małego kota, a w pudełku z gazikami buszowała jaszczurka. Jednak trzeba było sobie jakoś radzić - wspomina dr Renata Popik, chirurg ze Szpitala Miejskiego w Rudzie Śląskiej, która niedawno wróciła z Kamerunu. Rudzka lekarka przez cztery tygodnie pobytu na Czarnym Lądzie, razem z dwojgiem innych lekarzy, przeprowadziła dokładnie 72 operacje na 57 pacjentach. Jej najmłodsi pacjenci mieli zaledwie 2,5 roku.

Wyjazd do Kamerunu to już czwarta misja trzydziestoośmioletniej lekarki ze szpitala w Goduli. Kilka lat temu pojechała też do Ugandy oraz Tanzanii, gdzie również pomagała chorym ludziom.

- Byłam wcześniej w Ugandzie i Tanzanii, gdzie też operowałam chorych ludzi. Ciężko powiedzieć, która misja była najtrudniejsza, ale wydaje mi się, że właśnie pierwsza, bo nie wiedziałam, co mnie czeka. Każda z nich była inna. W Ugandzie byłam dwa razy, ale podczas drugiej misji przeprowadziłam najwięcej operacji dzieci, a jestem chirurgiem ogólnym, a nie dziecięcym. Podczas trzeciego wyjazdu byłam z kolei sama bez innych lekarzy  - opowiada lekarka z rudzkiego szpitala.

W tym roku Renata Popik udała się na misję zorganizowaną przez Fundację „Redemptoris Missio” i trafiła do szpitala misyjnego w miejscowości Salapoumbe, znajdującej się w środku równikowego lasu, w której razem z drugim chirurgiem oraz anestezjologiem, operowała od samego rana do późnych godzin wieczornych.

- Zmęczenie na pewno się pojawiało, bo operowało się w innym klimacie, innych warunkach, funkcjonowało się w zupełnie innym trybie. Przeżyło się różne rzeczy, ale mimo wszystko to nie zniechęca i chce się nadal pomagać, i  jechać na misje kolejny raz - zaznacza dr Renata Popik.

 Praca polskich lekarzy przebiegała w trudnych warunkach. Prąd płynął tylko z generatora, a sprzęt, którym dysponował szpital, pozostawiał wiele do życzenia. Z kolei do miejsca swojego pobytu lekarze dotarli dopiero po tygodniu drogi.

Kilka miesięcy przed naszym wyjazdem do Afryki popłynął sprzęt. Wcześniej zrobiliśmy listę rzeczy, których będziemy potrzebować do operowania. Pojechały dwa agregaty, narzędzia, materiały opatrunkowe, leki, sprzęt do zrobienia USG, czyli wszystko, co przydało się w codziennej pracy - wymienia dr Renata Popik.  - Później spotkaliśmy się na lotnisku w Warszawie, skąd polecieliśmy do Turcji, a potem prosto do Afryki. Do miejsca, w którym mieliśmy przeprowadzać operację, dotarliśmy dopiero po tygodniu od momentu lądowania. Na lotnisku zaginęły nasze prywatne bagaże. Bez nich można się było obyć, ale każdy z nas miał w walizce potrzebne do operowania narzędzia i leki - dodaje.

Pacjentami, których operowała dr Popik byli przede wszystkim Pigmeje, którzy pracowali przy wyrębie lasów i byli narażeni na noszenie dużych ciężarów, dlatego zgłaszali się do polskich chirurgów z przepukliną.  Niektórzy chorzy na operacje docierali z miejsc oddalonych nawet o 150 km od Salapoumbe. Polscy lekarze każdego dnia wykonywali około dziesięciu zabiegów.

- Operowaliśmy pacjentów z przepukliną, ale tak naprawdę operowaliśmy wszystkich, którzy tego potrzebowali. U jednego chorego wykonaliśmy aż trzy operacje. Sporo było też dzieci dwuletnich oraz dwuipółletnich z przepukliną. Pacjenci, którzy do nas przychodzili, często byli obwieszeni talizmanami i nie każdy chciał je zdjąć do operacji, dlatego trzeba je przesuwać, żeby wykonać operację - podkreśla dr Popik. - W Polsce  nie załatwia się wszystkiego podczas jednej operacji, jednak tam towarzyszyła nam myśl, że jeśli my tego nie zrobimy, to nie zrobi tego nikt inny. Co więcej, pacjenci sami musieli wejść na stół operacyjny, nieważne czy mieli ostre zapalenie brzucha, czy przepuklinę. Ci ludzie mają w sobie taką siłę, że rano zoperowany człowiek, po południu już chodził po szpitalu, a za dwa dni szedł do domu – dodaje.

Przygotowywania do tego projektu trwały od dwóch lat, natomiast organizacja misji medycznej wymagała ogromnego wysiłku ze strony Fundacji „Redemptoris Missio". Realizacja projektu w Salapoumbe kosztowała Fundację 61 tys. zł., a polscy lekarze poświęcili swoje urlopy, za pracę w Afryce nie otrzymując żadnego wynagrodzenia. Jednak lekarka z rudzkiego szpitala ma zamiar nadal pomagać potrzebującym.

- Ogólnie pomysł udziału w takich misjach przyszedł mi do głowy przez przypadek. Przeglądając Facebooka natrafiłam na ogłoszenie Polskiej Misji Medycznej na wyjazd zawodowy do Ugandy i tak dalej się to wszystko potoczyło. W przyszłości nadal będę jeździć na misje do Afryki, ale niewykluczone, że pojadę też do krajów azjatyckich - mówi dr Renata Popik.


Komentarze