Facebook
Aktualny numer

Najlepszy tygodnik i portal społeczno-kulturalny
w Rudzie Śląskiej

Odszedł Piotr Pilawa...

04-07-2025, 13:13 BL

Piotr Pilawa, wybitny malarz, grafik, scenograf i ilustrator, to postać nierozerwalnie związana ze Śląskiem. Jego artystyczne wizje uchwyciły dusze naszych placów i ajnfartów, przywołały wspomnienia z dzieciństwa i zatrzymały je w obrazach już na zawsze. Urodzony w 1953 roku w Krakowie artysta, właśnie nasze miasto wybrał na swój dom, miejsce artystycznego spełnienia i źródło inspiracji.

Piotr Pilawa ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie oraz Wydział Grafiki w Katowicach. Swój unikalny styl odnalazł w śląskiej rzeczywistości, w której piękno dostrzegał pomimo i na przekór szarej rzeczywistości naszych placów, hasioków, odrapanych ścian. W swojej twórczości z ogromną czułością portretował śląskie podwórka, kamienice, bramy, okna, tworząc scenerie zatopione w codzienności, ale zawsze pełne cichego piękna. Jego prace wyróżniały się wyjątkową dbałością o detale i stonowaną, szlachetną kolorystyką, która nadawała scenom niepowtarzalny, baśniowy klimat. Senne koty, szare gołębie stawały się przybyszami z innego świata, w którym wszystko mogło było inne...

Piotr Pilawa był nie tylko cenionym artystą, ale również człowiekiem głęboko zaangażowanym w życie lokalnej społeczności. Współpracował przez wiele lat z Miejską Galerią Sztuki MM w Chorzowie, należał do Stowarzyszenia Chorzowskich Artystów Plastyków i organizował liczne wystawy, m.in. w Chorzowskim Centrum Kultury. W naszym mieście wystawy jego prac miały miejsce w wielu instytucjach kultury. Był członkiem Orzegowskiej Grupy Twórców Kultury „Czapla”, jego prace znalazły się na wystawie  ,,Nasze Światy”, zorganizowanej w ramach jubileuszu 720-lecia Orzegowa. Jego wkład w rozwój kultury miasta i działalność społeczną został uhonorowany prestiżowymi tytułami Kamrata Rudzkiego i Hanysa. Był także wspaniałym rozmówcą, mądrym słuchaczem, człowiekiem niezwykle skromnym lecz pełnym wielkiej charyzmy, dowcipnym i serdecznym. Odszedł  25 czerwca.

Obrazy Piotra Pilawy, będące artystycznym zapisem śląskiej duszy i codzienności, znajdują się obecnie w kolekcjach prywatnych w Polsce, Niemczech, Kanadzie i USA. Ale znalazły także miejsce w wielu rudzkich domach i gabinetach, gdzie nie tylko zdobią, ale i otwierają przejścia do świata śląskiej magii, której bez Niego byśmy nie odnaleźli…

Jego twórczość, pełna autentyczności i ciepła, pozostawiła trwały ślad w kulturowym krajobrazie miasta, bo malował nasz Śląsk z prawdziwą pasją i wielką miłością. Pozostawił po sobie wiele obrazów, wspomnień, anegdot, wywiadów, książek, ciszę w ajnfartach … i pustkę w wielu sercach.          

____________________________________________________________________

Memoria Petri

Z Piotrem spotkaliśmy się w ajnfarcie w Nowym Bytomiu. I choć był to dla każdego z nas inny ajnfart i działo się to w innym czasie, wyszliśmy z niego razem. Początkowo zdziwieni, ale po chwili, po dłuższym spacerze ulicami miasta, zrozumieliśmy, że tramwaj, który na nas czekał, był ten sam. Może początkowo był on bardziej Piotra, oczywiście.
Ale przecież ja nie czułem się w nim obco.

Po pewnym czasie zaprosił mnie do swej pracowni w Goduli, w której mościłem się coraz częściej. O dziwo lubił dużo opowiadać, a że był większym erudytą niż ja, uwodził mnie intelektualnym dialogiem. Ale przecież nie tylko, bo temat zaokienny także gościł i domowy również – i wiedzieliśmy, że bez naszych żon bylibyśmy niczym (z nadzieją dumając, że działa to w dwie strony).

Kiedy jednak robił przerwę na przygotowanie aromatycznej herbaty, ja szybkimi ruchami lądowałem w jednym z jego obrazów. Najczęściej  czyniłem to bez opamiętania, aby wejść od razu do samego środka, by czym prędzej móc pobiegać po całym placu, a kiedy przychodziła ochota mogłem wyjrzeć poza ramy. Przyjemność była tym większa, że spacerując byłem w stanie nie tylko zwiedzać malarskie konteksty danego płótna, ale mogłem przechodzić z obrazu do obrazu w ogóle nie wychodząc i nie wracając z tego, z którego zaczynałem podróż. Co ciekawe stojąc po zewnętrznej stronie jego obrazów nie można było dostrzec kopalnianych szybów, ani nie widać było z tej perspektywy kominów śląskich hut. Wchodząc jednak do środka można było niemalże językiem, posmakować woń miejsca. Znajomy zapach nieodległego dworca, i oczywiście niewidocznej huty bądź kopalni, ale też i niedrożnej kanalizacji oraz zwykłego kurzu, zatrzymywały moje rozbieganie. Zawieszały mnie w kosmosie – no muszę powiedzieć, rozanielonego. Obrazy niczym kosmiczny portal częstowały mnie wytłumioną ciszą. Obiecywały ospale toczącą się opowieść, która uwodziła jak kino z tą swoją ciemnością i białym kocem rozcinającym wszechświat na dwie części – gdzie po jednej stronie siedzimy my, a po drugiej oni w tym całym zawirowaniu związanym z odkrywaniem tajemnicy.

Zatem wchodziłem do ekranu obrazów, gdzie zmultiplikowany świat – bajecznych dziecięcych rysunków wyostrzonych strukturą ścian śląskich kamienic i familoków, tajemniczych kotów, zagubionych wróbli czy wyciszonych gołębi, bądź opuszczonych psów, ale i nie do końca sprzątniętych śmietników, pokrytych patyną, w których zapisano momentami frywolną nonszalancją ich domowników, a także nostalgii udomowionych okien, z których często wyzierał smutek niespełnianych baśni – przenikał się nieustannie, tworząc nad wyraz smakowity spektakl.

Toteż wchodząc w płótno Pilawy, wchodziłem w światłocień, gdzie czułem również zapach – coś pomiędzy stęchlizną i pieczeniem ciasta. Coś pomiędzy benzyną nalewaną z butelki do baku moplika sąsiada, a obiadem u ciotki Klary. Dotykałem czasu wyczuwając pod opuszkami, jak nieodmiennie wychodzi z faktury ścian. Niczym dziecięce malunki, w których prostoduszne lęki i bajeczna fantazja snują swój odległy, acz nieśmiertelny poemat. O tym, że istnieje dobro i zło, i o tym, że zło choć widowiskowe i krwiożercze, i często tak po prostu raniące, w ogólnym rozrachunku przegrywa swą nierówną walkę. Bo przecież tak naprawdę bezbronne jest.

W malarskim ajnfarcie czułem się jak w domu, bezpiecznie. Bo gdzieś tam na końcu tunelu, gdzie jasność, oczekiwał mnie intymny świat, ukryty za zwyczajnością codziennego prozaicznego misterium. Z całym tym leniwym dzianiem, bez szarpania się. I kiedy wchodziłem w głąb, słyszałem grające radio, szczekanie psa, ataki śmiechu nierzadko umorusanych dzieci, rozeźlony krzyk z okna na trzecim piętrze – „Ty hōncwocie mały mosz szczyńście, że ci tak przaja!”, głębokie i ciepłe bicie dzwonów kościelnych, przypominających, że niebo jest na wyciągnięcie ręki. Przechodziłem co rusz ze światła do cienia.  I jeszcze raz. I jeszcze. To tak jakbym robił się na przemian niewidzialny i widzialny.

Teraz Piotr stał się taki bardziej niewidzialny. Ostatnio rzadko żeśmy się spotykali. Ale ja miałem świadomość, że on jest tuż za ścianą pracowni i w każdej w chwili mogę tam przyjść i porozmawiać o istotnych dominantach i liniach horyzontu, albo tylko napić się herbaty, pomilczeć i uścisnąć się, bo oboje wiedzieliśmy po niepoliczalnych godzinach dyskusji, że największym darem jest dar miłości.

Teraz pracownia za ścianą jest pusta. I jak to mówią mniej wymiarowi – „Nie ma ludzi niezastąpionych.” – My dobrze wiemy, że to tylko czcze gadanie, bo dziura w naszym kosmosie z każdym odejściem robi się coraz większa. I rozpacz wynikająca z tego faktu jest nad wyraz raniąca. Ale w sposób oczywisty, z drugiej strony kosmosu musi przecież przybywać. I nadzieja pełniejszego spotkania rodząca się z tej optyki koi ból doznawanej pustki.

Póki co chowam się do jednego z obrazów na ulicy Pilawy.

* * *

w moim św. mieście er

na ulicy pilawy

świeci ciągle słońce

czasem tylko w nocy

zdaje się być męczące

na szczęście schronienie

można znaleźć w ajnfartach

albo w podcieniach murów

rzadko tu zapuszczają się ludzie

za to dzieci jak to dzieci

odnajdują tu swe tajemnice

same będąc ich spełnieniem

a my nieporadnie

kroczymy ich śladem

Krystian Gałuszka

 


Komentarze