Śląsk na tropie...
10-07-2014, 10:36 Robert Połzoń
Skromny, cichy i zakochany w Śląsku – Marcin Melon, autor książki „Komisorz Hanusik”, która wciąga Czytelnika w świat kryminalnych zagadek rodem z serialu „Z archiwum X”. Pisarz, który wykreował świat paranormalnych śląskich historii, opowiada o swoim pierwszym literackim dziele oraz przywiązaniu do Śląska.
– Jak rozpoczęła się Pana przygoda z pisaniem?
– Jakieś próby literackie w języku polskim właściwie podejmowałem w wieku kilkunastu lat. Chciałem zawsze powiedzieć coś wyjątkowego. Coś czego nigdy się jeszcze nie mówiło. Moim idolem literackim jest García Márquez, któremu się udało przedstawić ogromny realizm życia w Ameryce Południowej. Podobnie jak on, w swojej książce chcę ująć śląskość, czyli to „coś”, co bardzo trudno jest zdefiniować. Chciałem to zrobić przez wiele lat w języku polskim, jednak to się nie udawało. Okazało się, że nie jest to dobre narzędzie. Dlatego też komisorz Hanusik to taka moja pierwsza próba pisania śląską gwarą.
– Kim jest komisorz Hanusik?
– W nim można doszukać się podobieństw do wielu słynnych gliniarzy. Jest w nim trochę Holmesa oraz detektywów rodem z kina noir. Nie jest on płatnym detektywem, ale policjantem, który czasami pracuje na krawędzi prawa. Ma też sporo stereotypowych cech śląskich. Po każdej akcji Hanusik idzie do szynku na piwo, jeździ także do swojej omy na niedzielny obiad. To bystry facet, który musi stawić czoła nawet różnym paranormalnym zjawiskom.
– Mówił Pan, że jedną z największych motywacji, dla których napisał Pan tę książkę, jest strach. Dlaczego właśnie on?
– Wychodzę z założenia, że strach to jest chyba jedna z najlepszych motywacji, bo jest najsilniejsza. To strach przed tym, że ten świat, w którym się wychowywałem od małego może kiedyś zniknąć i za chwilę kolejne pokolenie będzie mówić o Śląsku jak o jakimś tam regionie, województwie i nic z tego nie będzie wynikać. Jestem patriotą regionalnym i czuję się związany z tym miejscem. Śląsk mnie inspiruje i odczuwam wobec niego dług wdzięczności. Te moje działania na rzecz Śląska są swego rodzaju odpłaceniem się temu regionowi za inspirację.
– W Pana książce główny bohater często mierzy się z paranormalnymi istotami ze śląskich legend. Trudno było osadzić te postaci we współczesnych realiach?
– Przede wszystkim dało mi to ogromną frajdę. Myślenie o tym, że te południce, czyli stwory, które sto lat temu dusiły rolników na polach, w momencie gdy rolników tu jest coraz mniej musiały się gdzieś podziać. Dlatego wymyśliłem, że teraz pracują one w korporacjach. Ze skarbnikiem jest podobnie. Kopalnie są zamykane. W mojej książce skarbnik angażuje się w działalność związkową, by przeciwdziałać zamykaniu kopalń. Bawi mnie łączenie współczesności z folkowymi klimatami.
– Na co dzień chyba w Pana życiu jest dużo śląskiej gwary?
– No właśnie nie. Mieszkam w Bielsku, moja narzeczona jest bielszczanką, więc trochę mi tego brakuje. Może z jednej strony jest to dobre. Kiedy mieszkałem na Śląsku ta godka trochę spowszedniała, teraz natomiast gdy za nią tęsknię i jestem w Bielsku myślę, że nabrała czegoś magicznego. To w pewnym sensie też zmotywowało mnie do napisania tej książki. Kazimierz Kutz powiedział kiedyś, że trzeba ze Śląska wyjechać, by go tak naprawdę docenić.
– Jedna z historii komisorza Hanusika dzieje się w Rudzie Śląskiej. Co to za historia?
– Rzecz dzieje się na Bykowinie. Jest pięciu młodych karlusów, które szpilają w różne gry o wampirach. Jednak ktoś jednego po drugim zabijo i cycko z nich cołko krew. Piąty z nich zostaje przy życiu. Oczywiście pojawia się motyw paranormalny, ale by dowiedzieć się kto grasuje po Bykowinie, zachęcam do przeczytania książki.
– Dziękuję bardzo za rozmowę.
Komentarze